Byłam dziennikarką. Całe dorosłe życie podążałam obraną drogą, w myśl zasady: jest dobrze - po co psuć. Trochę głupio zrobiłam wiedząc, że zawsze miałam apetyt na podróże. Jakoś nigdy nie założyłam, że mogę wypodróżować na stałe i przydałby mi się jakiś międzynarodowy, ponad podziały graniczne, zawód. Pewnie da się być dziennikarzem podróżniczym, ale nie mam talentu jak Cejrowski, czy zaplecza jak Wojciechowska. Ani ogarnięcia jak wszyscy Ci piszący książki podróżnicy, którzy sobie wszystko wymyślają sami, biorą plecak i jadą w tereny pachnące malarią.
Głupio zrobiłam, ale nie żałuję, bo dziennikarstwo rozwija wszechstronnie. Zwłaszcza lifestylowe przydatne jest w codziennym stajl lajfie. Przynajmniej jedząc kebaba wiem, czym jest przesączony, i w co ten konkretny tłuszcz mi wejdzie. Było ekstra.
Jednak, choć zabrzmi to patetycznie, lub bardziej pathetic - kiedyś umrzemy wszyscy, więc fajnie próbować różnych rzeczy, bo nuda to strata czasu.
No i zostałam nauczycielem języka angielskiego w tureckiej podstawówce. Rok szkolny dla nauczycieli się zaczął, dzieci przyjdą za tydzień więc jeszcze będzie czas na przeklinanie swojego losu. Póki co jestem wielce podekscytowana powrotem do szkoły i przeglądając podręczniki już mam ochotę ścigać się z innymi dziećmi - kto pierwszy zrobi zadanie numer 4 (oczywiście mam nadzieję wygrać).
Parę ciekawostek o tureckiej szkole:
- nauczyciel wygląda jak dentysta - na schludne, zazwyczja modne (jestem w prywatnym koledżu dla bogatych dzieci, których kieszonkowe to pewnie cała moja pensja) ubranie - zarzucone mają fartuchy. Białe, lekarskie kitle. Nie wiem jakie jest zadanie tych wdzianek (we wszystkich szkołach takie nauczycieli obowiązują), ale czuję się jeszcze potężniejsza :)
- nauczyciele dotykają dzieci. I to jak dotykają! Wczoraj widziałam 10latkę ściskającą się z wuefistą. I z całą odpowiedzialnością stwierdzam za księdzem, że "dzieci same lgną". Nie widzę w tym żadnych podtekstów, bo to nie pierwsza szkoła, w której widzę, że nauczyciele przekazują dzieciom ciepło niemal rodzicielskie (a może nawet większe). Kiedy przestawiam umysł na RESET i uczę się od nowa postrzegania rzeczywistości myślę, że jest to mega fajne. Ja pamiętam moją nauczycielkę, która rzuciła w ucznia czekoladą, którą jej podarował. Tu się cackają i jest miło :)
- mimo powyższego cackania dzieci nie wydają się być bezczelne. Zaryzykuję nawet, że znacznie bardziej respektuje się tutaj status nauczyciela i nie fajnie jest gdy ten się wkurzy. Dzieci siedzą cicho. Do czasu aż się znudzą. A potem szaleją, ale wciąż są miluchne.
- o tytuowaniu się nazwajem przez Turków nagram na pewno odcinek na mój kanał YOUTUBOWY. Ale wszyscy zwracają się do siebie imieniem + nauczycielem (Hoca - czytaj HODŻA). Jest więc Dilek Hoca, Duygu Hoca i Kaja Hoca :D
- bardzo popularny w Turcji, zwłaszcza w prywatnych szkołach, jest serwis bus. To znaczy rano spod domu zabiera mnie busik, potem zabiera jeszcze innych belfrów i sobie razem jedziemy do szkoły. Potem nas odwozi. Miłe to strasznie i wygodne, zwłaszcza w Stambule, który jest fatalnie skomunikowany na obrzeżach, a odległości są potworne. Mogę sobie więc pospac do siódmej, tragedii nie ma.
Oczywiście szkoły są różne. Ja miałam dużo szczęścia, że wstrzeliłam się dzięki pomocy koleżanki na jej miejsce w prywatnym koledżu, blisko parku i jeziorka, tylko 30 minut drogi busem od domu i miłymi ludźmi dookoła. Dam znać jak mi idzie :)