Kiedy pierwszy raz wyruszałam na wakacyjne zwiedzanie miasta był październik. Spodziewałam się więc pogody dobrej – w końcu to kraj śródziemnomorski, ale na wszelki wypadek zapakowałam kilka sweterków i lekką kurtkę. Trafiłam. Październikowa stambulska pogoda przywitała mnie klimatem, który znam z Polski… wiosną.
Wybierając tę porę roku nawet nie spodziewałam się, że przypadkowo uniknęłam dylematów związanych z odpowiednim ubiorem. Mam tu na myśli turecką obyczajówkę i konsekwencje jakie mogą nastąpić po wyborze tzw. niewłaściwego stroju. Wszak wspomniane wyżej, wiosenne, luźne dżinsy i zakrywające wszystko długorękawowe sweterki, które wygodne są podczas zwiedzania – spradzą się chyba na każdej szerokości geograficznej i nie wzbudzą podejrzeń.
Skupię się na ubiorze kobiecym. Od początku.
W Turcji zaobserwowałam niemal każdy możliwy rodzaj ubioru. Od zakonnicopodobnych uniformów, odsłaniających jedynie okolice oczu, chusty wszelakiej maści, tradycyjne, ubiory neutralne, eleganckie, kobiece garnitury, krótkie sukieneczki. Widziałam też transwestytów odsłaniających niemal wszystko, podkreślające swoje nienaturalne biusty brakiem stanika… Napływ obcokrajowców w rejonach turystycznych skutkuje misz maszem tkanin i kolorów, również tych egzotycznych – prawdopodobnie z najdalszych zakątków Afryki.
W bardziej konserwatywnych dzielnicach próżno szukać kobiety bez chusty na głowie. Nie dlatego, że jest to jakiś prawny wymóg. To doskonały przykład tego, że w Turcji islam ma się lepiej niż katolicyzm w Polsce, a muzułmańska kobieta chustę po prostu musi mieć. Pozwala im to na precyzyjne odfiltrowanie tych przyzwoitych dam od tych z piekła rodem. Zazwyczaj chuście towarzyszy długa, trapezowa, ohydna spódnica i nadwaga. Choć to ostatnie wymogiem obyczajowym raczej nie jest.
Bez względu na to jak bardzo bezpłciowo jestem ubrana, idąc ulicą z moim chłopakiem za rękę, czując wiatr w moich jasnych włosach i przewyższając conajmniej o głowę 90% tureckich kobiet – przez większość z nich jestem uznana za ruską prostytutkę. Dosłownie.
Kilka lat temu do Turcji masowo przybywały młode Rosjanki i Ukrainki, z nadzieją na lepsze życie. Wiązały się z niekoniecznie przystojnymi i młodymi, ale na pewno majętnymi w ich rozumieniu, tureckimi mężczyznami i żyli długo i szczęśliwie, w myśl zasady win-win. Ta tendencja utrzymywała się na tyle długi czas, by nawet w świadomości młodszej i nowoczesnej części społeczeńsywa – słowiański akcent i delikatne rysy twarzy pozostały kojarzone z rozwiązłymi dziewczętami ze wschodu.
Kiedy zapytałam mojego ukochanego, czy mówiąc że jestem z Polski narażam się na zaszufladkowanie, odpowiedział: „Jak powiesz, że jesteś z Polski to już inna historia..” (That’s my girls!!). No ale po samym akcencie czy urodzie nikt mnie z Polską nie skojarzy.
W związku z czym przechadzając się w męskim towarzystwie i trzymając się jak to zakochani, za rączki – skupiam na sobie wzrok „lepszych” pań, które wyrazem swojej twarzy, mówią do mnie: „Wiem co robisz, powinnaś się wstydzić!”.
Piszę tutaj o miejcach typowo mieszkaniowych, bo dzielnica rozrywkowa i turystyczna rządzi się już innymi prawami i cieszy większą swobodą. I próżno szukać ochuszczonych pań.
Tam nawet krótka sukienka furory nie robi. Tak przynajmniej wydawało mi się, kiedy widziałam tureckie dziewczyny brylujące z odsłoniętymi brzuchami w czasie zimy, pokonujące dystans od jednego klubu do drugiego.
Kiedy chcę wyglądać ładnie i pogoda na to pozwala – mam prawdziwy dylemat. Pierwszy raz pojawił się on w lipcu, kiedy jeszcze tu nie mieszkając – odwiedziłam mojego ukochanego.
Nigdy nie byłam zbyt wyzywająca w swoich kreacjach, wydawało mi się, że latem większość warszawianek odsłaniała więcej niż ja. Nigdy też nie byłam wielką fanką mojego biustu czy ud – nie miałam więc w szafie wydekoldowanych, krótkich sukienek.
Jestem za to miłośniczką luźnych, lekkich wdzianek, spod których odrobinę (!) prześwituje bielizna. Miałam też jedną, letnią sukienkę, która odsłania jedynie fragment części krzyżowej pleców. Sama w sobie jest natomiast w moim odczuciu skromna i dziewczęca.
Pakując się do podróży nie uwzględniłam jednej istotnej okazji, która miała miejsce w lipcu. Ramadan.
Podczas ramadanu nawet niereligijni Turcy przechodzą metamorfozę i starają się szanować tradycję skromności (niekoniecznie ścisłego postu).
Kiedy wyszykowałam się do wyjścia, w szortach i koszulce z transparentnym elementem z boku brzucha mój ukochany ostrzegł mnie. Nie robił tego zazdrośnie – nie ma tego w zwyczaju, nie ma też w zwyczaju prawić mi komentarzy innych niż „Wyglądasz świetnie”. Wyjście natomiast w takim wydaniu poskutkuje tym, że wszystkie oczy na ulicy będą zwrócone na mnie. Zrozumiałam też, że opisana wyżej sukienka – nie znajdzie tu swojego zastosowania. Jak i 90% wszystkich innych części garderoby jakie ze sobą zabrałam. Nie zrozumiałam natomiast dlaczego szorty do połowy uda w towarzystwie zwykłego topu z bawełny (choć odsłaniają więcej niż powyższy zestaw) – są już dopuszczalne.
Główkowałam przez kilka kolejnych dni i nie pojęłam do końca tej różnicy. Ok – przezroczystości out.
Odkąd tu mieszkam staram się troszczyć o odzieżową przyzwoitość i nie rzucać w oczy. Raz jeden zdarzyło mi podyskutować o moim wyborze stylistycznym z moim mężczyzną, ponieważ mimo tego, że nie odsłaniałam praktycznie nic – byłam zbyt „hot”.
O co więc chodzi?
Porozmawiałam więc tu i ówdzie z bardziej wyzwolonymi tureckimi koleżankami i okazało się, że niemal każda z nich miała w swoich doświadczeniach incydednt próby gwałtu, czy rabunku. Podyskutowałyśmy sobie również o starszych panach wlepiających swoje oczy – nawet w dziesięciocentymetrową przestrzeń między długą spódnicą, a krytymi butami i myślącymi strach myśleć o czym.
Zrozumiałam, że mojemu wybrankowi wcale nie chodzi o nieprzyzwoite ubranie i jego turecką zazdrość, a jedynie o poczucie bezpieczeństwa, które będzie towarzyszyć mi zawsze, kiedy będę niewidoczna. Szczególnie gdy wracamy w środku nocy z wojaży.
Pozwala mi też uniknąć wlepionych we mnie wielu, ciemnych par oczu, otoczonych wyrazem twarzy, który wcale nie sprawia, że czuję się atrakcyjniejsza, a co najwyżej rozbierana wzrokiem. Przecież europejki i kobiety ze wschodu są łatwiejsze niż turczynki (o tym kiedyś osobna notka, bo temat obszerny).
Nie stawiam więc buntowniczo na swoim, a znajduję kompromis. Znajoma rosjanka, która za swoją miłością przyjechała do Polski – dała mi pewną, dobrą radę: „Pamiętaj, to jest ich kraj, trzeba przestrzegać pewnych zasad, a czasem po prostu zamknąć usta. To nic wielkiego”
Niewątpliwie jednak bycie wysoką, jasnowłosą kobietą, pośród krempych, ciemnych, młodych dam – uniemożliwia mi całkowite zniknięcie… No i odsłoniętą. Bo jedyną koniecznością, by przykryć włosy jest zwiedzanie meczetu.
Przydatny i ciekawy post :)
OdpowiedzUsuńSkoro my 'musimy' przestrzegać ich dennych zasad będąc w ich kraju,dlaczego oni mają gdzieś nasze zasady i kulturę będąc u nas? :)
OdpowiedzUsuńDziękuję za porady. Chciałabym już tam być. Na razie jednak planuję wycieczkę i odliczam. Na https://stambul.pl/ znalazłam gotowy plan zwiedzania, a przy okazji dużo ciekawych miejsc. Turcja musi być bardzo ciekawa.
OdpowiedzUsuń