środa, 16 lipca 2014

Rozmiar ma znaczenie

Stambuł nie jest po prostu dużym miastem. To jest Stambuł.
Zanim po raz pierwszy przyjechałam do Stambułu – nie miałam pojęcia… Nawet gdy tu przyjechałam – nie miałam pojęcia, ponieważ dla turysty liczy się jedynie skrawek ziem wyznaczonych przez przewodnik i ograniczony czas urlopowy.
Nawet teraz pewnie nie mam pojęcia i wyobraźni gdzie właściwie żyję, gdyż widziałam tak niewiele (z możliwego). Proszę więc potraktować tę notatkę jako dalszy ciąg wrażeń początkującej imigrantki.
Na początek trochę cyferek i proste porównanie. Warszawa kontra Stambuł.
Powierzchnia:
Warszawa           517 km/2                  Stambuł              1538 km/2

Liczba mieszkańców (oficjalnie): 
Warszawa           ok. 1 700 000             Stambuł              13 800 000

Gęstość zaludnienia:
Warszawa           3300 os/km                                       Stambuł              6800 os/km

Oznacza to w praktyce, że pod względem ludności Stambuł jest jednym z zajwiększych miast świata, a Warszawa przy nim wygląda (z tej samej wysokości) jak wioska w lesie.
istanbul
warszawa
Jest to jedyna metropolia na świecie, której obszar nie zmieścił się na jednym kontynencie – mamy więc europejką część Stambułu i azjatycką część Stambułu.
Nie znaczy to oczywiście, że zabudowania Starego Kontynentu to modernistyczne konkstrukcje w stylu europejskim, a Azja to domki ze śmiesznymi dachami. Obie strony są wypełnione zarówno starymi, rozsypującymi się ruderami jak i pięknymi, bogatymi willami. Zależy od dzielnicy. Do tej pory nie zwiedziłam zbyt wielu zakątków miasta, kończę więc wątek architektoniczny i wracam do tematu rozmiarów.
Życie w największym mieście Europy (!) ma oczywiście dużo zalet i dużo wad.
Podstawową wadą jest dystans i sposób jego pokonywania.
Nie jestem w stanie, ze swoimi warszawskimi przyzwyczajeniami i krótkim czasem rezydentury, zrozumieć tutejszego systemu transportu publicznego.Mamy do dyspozycji metro, metrobus (połączenie autobusu i metra w jednym – absolutnie nie jest to trolejbus, ale o tym w kolejnych postach), autobusy fioletowe, autobusy żółte, dolmuse (taksówki, które zabierają 9 osób, a czasem więcej – poupychanych w dziwnych pozycjach na niewielkiej przestrzeni), zabawne, niebieskie miniautobusy, którymi nie miałam jeszcze okazji podróżować, łódki i tramwaje wodne, tramwaje naziemne i Allah jeden wie co jeszcze…
Z mojej dzielnicy, która jest jedną z prawie zewnętrznych – dotarcie do ścisłego centrum miasta, gdzie Stambułczycy zjeżdzają  głównie na imprezy, podróżuję piętrowymi autobusami, które wyglądają jak autokary, z tą różnicą, że przy wejściu znajduje się tradycyjny „kasownik” biletów.
Dołączając do tego czas podróży (około 1,5h, w korkach nawet i 2,5h) czuję się jakbym zmierzała do innego miasta. Choć cały czas gęstość zabudowań wygląda tak samo – gęsto, ciasno, dużo…
Nie zawsze jednak jest ten luksus, że gdy zmierzamy z punktu A do punktu B – mamy takowy autobusik do dyspozycji.
2 razy (na jakieś 5) zdarzyło się, że autobus po prostu się nie pojawił. Ani pierwszy spodziewany, ani 2 kolejne. Wówczas pozostaje poszukiwanie kolejnych środków lokomocji i tu najczęściej jeden, wygodny, z miejscem siedzącym – się nie trafia.
Jak wspominałam, o metrobusie napiszę w przyszłości niedługiej kolejny post (potrzebuję do tego zdjęć), ale samo wyobrażenie stania w poruszającym się pojeździe pełnym ludzi, przez godzinę – może dać pewne wyobrażenie…
Jedno z dziwniejszych doświadczeń jakie mnie spotkało w związku z transportem publicznym było poszukiwanie przystanku jednego z autobusików, którego nazwy nie znam. Mój chłopak zatrzymał się na chodniku i oznajmił – tu jest przystanek. Rozejrzałam się: znaku brak, zatoczki brak (trzypasmówka) i ani jednej wskazówki, którą Szerlok mógłby zauważyć.
- Skąd wiesz, że tu jest przystanek?
- Trzeba wiedzieć.
Dość o komunikacji miejskiej – wszystko sprowadza się do tego, że w Stambule samochód warto mieć. Wówczas dystans z naszej dzielnicy do centrum miasta zajmie bez korków tylko (!) 45 minut. Samochód też strach mieć (ceny benzyny, brak miejsc parkingowych, szaleni kierowcy, korki – o tym później).
Kolejnym dość znaczącym utrudnieniem życia w Stambule jest korek.
Korek z samochodów, korek z samych taksówek, korek z pieszych – widziałam je wszystkie…
Jak wspominałam w poprzednim poście – duża część młodych stambułczyków ze smarfonami wyposaża je w aplikację pokazującą mapę miasta z zaznaczonym w czasie rzeczywistym natężeniem ruchu. I jeśli tylko fragment trasy jest czerwony – nawet nie ruszają z miejsca. Brzmi rozsądnie, ale trudno jest przyzwyczaić się do tego, że pewien rytm życia wyznaczają korki. Codziennie. Bez tego można stracić dużo czasu, który warto przeznaczyć na przyjemności, a tych w Stambule jest wiele.
Jako że miasto jest gigantyczne (i usytuowane na pagórkowatym terenie) każdy dzień obfituje w urbanistyczne widoki. Oczywiście co kto lubi, bo można je traktować jako naoczny moloch i gwałt na naturze. Dla mnie to przyjemność podziwiać twór ludzki skoro już natura dawno zniknęła pod gruzami.
47443_500117820006555_1136804065_n
Rozmiary Stambułu będą wielokrotnie pojawiać się w notatkach, bo dumam o nich często i wciąż szukam porównań… Przwijać się będą w wątkach dot. codzienności więc mam nadzieję, że w przypadkach braku słów, by krótko wyrazić o czym mówię – będę miała do czego czytelnika odsyłać.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz