środa, 16 lipca 2014

Czemu blogger znika

Mój chłopak prowadzi mały bar w samym sercu dzielnicy imprezowej Stambułu. Siłą rzeczy jestem stałym bywalcem, niemal Panią na włościach, bo od czasu do czasu zdarza mi się dotknąć kobiecą ręką wystroju, wprowadzić nowe trunki do menu (tu nikt nie słyszał o piwie z sokiem lub mad dogu) czy chociażby pozmywać szklanki w godzinach szczytu. Jednak większą część czasu przesiaduję przy barze i patrzę sobie.
Jest to świetny punkt obserwacyjny tureckiej obyczajówki, życia towarzyskiego, godowego i kultury picia.
Mamy przegląd całej śmietanki towarzyskiej, bo mimo że bar jest niewielki – nad nim znajduje się całkiem spory i znany w mieście klub reggae i żeby tam dotrzeć, trzeba przetoczyć się przez nasz lokal. A raczej wtoczyć 3 piętra wyżej po stromych schodach.
O stałych klientach..
Przychodzi od czasu do czasu mała grupka włoskich erasmusów. Dużo tańczą, prawie nie piją. Podchodzą do baru z dwudziestolirowym banknotem i proszą o coś możliwie najmocniejszego mieszczącego się w tej kwocie. Wyglądają jak dzieciaki z ogólniaka, tańczą do białego rana, przy szklance miksu alkoholowego, niezbyt strawnego bez przepitki i zawsze się uśmiechają.
Niemal co sobotę, nad ranem, schodzi z góry około 45letni, nieco łysiejący jegomość. Ubrany zawsze tak samo, w skórzaną kurtkę i ciemne spodnie.  Zamawia zawsze to samo piwo. Staje w kącie i zapala papierosa. Popija piwo, pali, odpala nowego papierosa od starego, a peta rzuca na ziemię bez przytupywania. W tej pozycji pozostaje do samego końca, wychodzi razem z nami, kiedy zamykamy, pozostawiając za sobą pustą butelkę i widok jak po rozsypanej popielniczce. Z tego co wiem to samo robi w powyższym klubie przez 5 godzin (zanim zejdzie do nas na godzinkę). Co tydzień.
Przetacza się przez nas również cała masa czarnoskórych przybyszów z różnych zakątków Afryki: Gwinei, Nigerii, Gambii… Zawsze barwnie ubrani, obwieszeni złotymi łańcuchami i z masą sygnetów na palcach. Zawsze usmiechnięci i nadmiernie odważni w kontaktach damsko-męskich. Proponują wspólną zabawę lub od razu seks. Czasem przywitają się stwierdzeniem „Ju ar biutiful”, czasem zapytają o imię… Zawsze chcą stawiać drinki.
1536710_390187784450212_860731883_n
A jest komu..
Jako że klub nad naszym barem jest strefą reggae – stroje płci pięknej to uciecha dla oka męskiej braci. Odsłonięte brzuchy, nawet w zimie, krótkie kolorowe spódniczki, odkryte plecy. Dready i kolory. Piercingi i tatuaże. Każdy jak chce, a zazwyczaj chcą efektownie i swobodnie.
Z barowych atrakcji – muszę wspomnieć też o demonstracjach. Jeśli w Stambule jest demonstracja – a jest ich dużo – zazwyczaj przetacza się ona za naszymi oknami. Przetaczają się także policjanci rzucając w protestujących bombki z gazem pieprzowym. W barze wówczas pusto. Do czasu aż bombka wyląduje na tyle blisko, że aż my wewnątrz musimy zasłaniać usta i nosy oraz wycierać łzy. Wtedy bar staje się schronem dla załzawionych, czerwonych twarzy, wpełzających po schodach w poszukiwaniu świeżego powietrza.
Czasem nie mamy gości wcale. W tygodniu zazwyczaj jest pusto – zaskoczenia brak. Ale też nie każdy piątek i nie każda sobota równa się impreza. Stoliki czyste, świeczki się palą, muzyka gra, a w środku tylko personel.
Szefowa całego przybytku (całego budynku i reggae klubu)) to urocza, wielkooka Turczynka po trzydziestce. Nie ma dreadów, przeważnie w dżinsach i czarnej bluzce. Na początku wyglądała mi na ciągle zestresowaną i zamartwiającą się. Nie mówi po angielsku, ja nie mówie po turecku, ale ciągle mówimy sobie, że jesteśmy piękne. I na tej retoryce oparta jest nasza znajomość i wiem, że bardzo się lubimy. Tak niewiele zależy od słów.
1515018_390187241116933_858851612_n
Najciekawsze widoki zawsze mamy około godziny 4 nad ranem, kiedy towarzystwo z góry opuszcza lokal. Mają do pokonania 4 piętra stromych schodów. Zanim do nas dotrą są już bardzo zmęczeni chodzenie w dół na okrętkę. I zazwyczaj bardzo pijani. Schodząc asekurują się nawzajem, zeskakują, spadają.. Raz zdarzyło nam się wzywać pogotowie. Przeważnie jednak wygląda to komicznie i w planach mamy ustawienie na wprost kamery :)
W Turcji pije się dużo (i na wesoło). Dużo i długo. Zdarza się nam zamykać o 6-7 rano, a wychodząc na zewnątrz w blasku wschodzącego słońca, ulice są wciąż zatłoczone jakby czas nie istniał, a doba nie miała końca. Jedynie gawiedź nie w pełni w pionie snuje się po ulicach. I to jedyna różnica między wieczorem, a porankiem.
Lubię nasz bar. Jest mały, zawsze znajome buzie, miła atmosfera, zero nadęcia, przyjazna ekipa :) co weekend ktoś ma urodziny, są świeczki i tort. Wczoraj nawet ktoś się oświadczył, ktoś powiedział tak.
993741_364957473639910_1519537807_n
249093_356649594470698_822805796_n
„Niestety” dostałam pracę. Więc pewnie nie będę już na bieżąco, i raczej nie będę też Panią na włościach. Wpadnę czasem jako gość, lub organizator polskiego spotkania.CZemu blogger znika

1 komentarz: